poniedziałek, 10 listopada 2014

CHILD FREE



Nie dawno, na świecie pojawiła się nowa idea, pomysł taki, żeby tworzyć miejsca tylko dla dorosłych.

I nie, nie chodzi tu bynajmniej o burdello bum bum.
Są to miejsca, w których spokojnie człowieku napijesz się kawy, zjesz obiad, zrelaksujesz się przez kilka dni nad morzem, albo na zabiegach w hotelowym SPA …..
A wszystko to w błogiej ciszy i spokoju...



Są to tak zwane strefy wolne od dzieci – Child Free, albo też pod hasłem adults only.

Co to oznacza...ano to, że są to miejsca, do którego dziecko ma zakaz wjazdu.
Nie, żeby ktoś był im przeciwny, źle nastawiony, czy złośliwy. Powodów może być mnóstwo, od sprzedaży alkoholu, poprzez brak oferty dla najmłodszych, aż po same bezpieczeństwo dzieci.


Kiedy restauracja La Fisheria w Houston oświadczyła, że jest miejscem wolnym dla dzieci -w internecie zawrzało.
Bo jak że to tak.
Bo dyskryminacja.
Bo z kim dzieci zostawić...etc... etc...

klienci mieli dość znoszenia maluchów podczas posiłków czy popijania drinka. Wprowadzono więc nową politykę - zero dzieci po godzinie 19. Dokładnie chodzi tu o osoby poniżej dziewiątego roku życia. - Mieliśmy dzieci ciągle płaczące albo takie, które biegały pod stołami. Naszym klientom to się nie podobało. Siódma wieczorem to nie czas dla dzieci, zwłaszcza gdy ktoś chce się napić drinka czy wina - wyjaśnia szef La Fisherii Aquiles Chavez



Z kolei zwolennikami hoteli tego typu, są najczęściej młodzi małżonkowie w podróży poślubnej, ludzie stanu wolnego - młodzi i starsi; dalej są bezdzietne pary, ale są też i dorośli którzy po prostu chcą odpocząć od swoich pociech. 

 Hotel Riu Palace w Montego Bay na Jamajce


Pomysł spotkał się z dużym zainteresowaniem, więc co i rusz powstawiają nowe restauracje, hotele ( w Polsce np.hotel Manor House), kawiarnie i puby w których dziecko jest free (albo nawet fee, zwłaszcza jak nabrudzi).

No i jak,łatwo przewidzieć, rozpętała internetowa rozróba.

Przeciwnicy tego pomysłu – rodzice,uważają się za dyskryminowanych i wszczynają larum o prawa człowieka,prawa dziecka i prawa jako takie, bo krzywda wielka im się dzieje.
Dziecku wejść nie wolno. 



Żeby tak oddać sprawiedliwość, nie dotyczy to oczywiście wszystkich rodziców.
Spora część jest zdania, że to dziecko musi się przystosować do świata, a nie świat do dziecka i wychowują swoje małe pociechy na naprawdę fajnych, dobrze ułożonych ludzi, którzy mówią proszę, dziękuję i przepraszam, a przebywanie z nimi to miód, malinki i sama słodycz :).


Zwolennicy zabierania dzieci wszędzie gdzie tylko jest możliwe, twierdzą, że dziecko w tenże sposób poznaje świat.
I zabierają, autentycznie – WSZĘDZIE.

Jednym z największych pól bitewnych jakie toczą między sobą zwolennicy i przeciwnicy Child Free, są wszelkiego rodzaje lokale w których można coś zjeść i wypić,czyli bary, restauracje,puby itd.,itd. 

Cześć rodziców wchodzi w założenie, że rolę ich wychowawczą przejmuje z mety, cała obsługa lokalu,wraz z pozostałymi klientami.
I kierownictwem.
Siadają więc wygodnie przy stole, zamawiają przystawki,dyskutują, a potomstwo ich tymczasem, lata jak z pieprzem, wkłada łapki do cudzego żarcia, wpada pod nogi kelnerowi z tacą, wbiega do kuchni i wyczynia masę innych dziwnych sztuk. 

A rodzice, zdziwieni są samym faktem, że kogoś może to po prostu wku....iać.....
Przecież to tylko dziecko!
 



Czasem jednak zastanawiam się, jak to jest, że jeszcze jakieś 20 lat temu takie sprawy rozgrywały się zgoła odmiennie. 
Koleżanki starsze dopadłam.
I co się dowiedziałam?

Cudów nie było trzeba, co by towarzystwo ujarzmić....

W miarę możliwości zabierałam czasem dzieci do kawiarni, czy restauracji- wspomina Sia.- służyć to miało,właśnie temu, żeby nabyły kultury i obycia.
Jakie latanie dookoła stołu...co ty...
Ładnie siadały, a ja mówiłam co i jak, że ciasteczko jemy widelczykiem, że serwetkę proszę na kolanka, pestkami broń Boże nie pluć..Jak ktoś bez przypominania elegancko zjadł, a dotrzymał wszystkich reguł- mógł sobie w nagrodę zamówić wybrany przez siebie deser.

Gdzie nie można było pójść, w to się najczęściej bawiliśmy- mówi droga moja koleżanka Ika- gdzie z taka gromadką, troje dzieci... Bawiliśmy się więc w restauracje zawsze z jednym daniem- jajecznicą -śmieje się- Ja byłam taką strofująco- przypominającą kelnerką i mówiłam na przykład- w naszej restauracji, jadamy tylko nożem i widelcem, albo że nie mlaszczemy, a rączki trzeba umyć przed każdym posiłkiem.. Nie jadaliśmy na mieście,ale często jeździliśmy na komunie, śluby, albo chociaż urodziny i dzieciom zawsze mówiłam,że to tak, jak w naszej restauracji.
Nigdy nie narobiły mi wstydu.


Pewne spotkanie biznesowe pozostanie w pamięci Edi na bardzo długo.
Na cholernie długo.
I wcale się jej nie dziwię

Piękna,droga restauracja, białe obrusiki, baby wypindrzone, faceci w garniturkach, normalnie Francja – elegancja na całego.
A pośrodku tego wszystkiego młoda mamuśka też na własnym spotkaniu biznesowym, a na podłodze siedzi  jej,  tak na oko dwuletnia córeczka,
Matka rozmawia, dziewczynka wyraźnie coś chce, bo ją szarpie za rękę z coraz większą determinacją
- Mama, oć!!! Maaaama , oć!!!!
A mama odmachuję się tą ręką, jak przed muchą uprzykrzoną.




Dziewczynka w pewnym momencie zrezygnowała.


Stanęła pośrodku sali, wybałuszyła oczka i......



I cała sala opustoszała w jednej prawie nanosekundzie, bo bynajmniej nie o siusiu tu chodziło...


No cóż... dziecko ostrzegało....

Kolejnym polem batalii jest jaskinia zła.............

SUPERMARKET...

NIE MAM Z KIM ZOSTAWIĆ!

Ludzie, ja rozumiem, naprawdę.
Szybkie zakupy w ciągu tygodnia, pośpiech, coś wypadło....
Ale za cholerę nie jestem w stanie zrozumieć tego spędu rodzinnego tuż przed Bożym Narodzeniem, Dniem Dziecko i tym podobnymi świętami w których dziecko coś tam dostaje w prezencie.

Rodzice zabierają wtedy całą dziatwę, ile ich było w chałupie i jada na zakupy. Ścisk, tłok, oddychać nie ma czym, stanąć nie ma gdzie, a co krok to porozstawiane wszędzie zabawki, których dorośli z całą pewnością dorośli teraz nie kupią. Dla dziecka małego to oczywiście nie pojęte. I dochodzi do scen dantejskich, wleczenia po podłodze, szarpania za rękę, klapów, wrzasków, repertuar co roku ten sam- stwierdza ze smutkiem Ruda, która pracuje w jednym z supermarketów


Nie, nie wierzę, że dziecka nie ma Z KIM ZOSTAWIĆ, nawet na godzinę.
Jakoś nie chce mnie się w to wierzyć.
Jak to nikogo.
Matki, rodzeństwa,sąsiadki,koleżanki?
Bzdura!

Taką sytuację jeszcze jakieś 30 lat temu miały kobiety, które przyjechały na Śląsk, za pracującym na kopalni mężem. 
Zero rodziny dookoła, mamy, siostry. NIKOGO.
A teraz dodajmy do tego słynne kilkugodzinne kolejki w sklepach.
Gdzie te dzieci zostawały?
Najczęściej z sąsiadkami. Potem następowała zamiana, mamy zajmowały się dziećmi sąsiadki, a ona sama łapała siatkę i wio.

Dzisiaj trudno o kogoś, kto powie nie mam tutaj nikogo, bom przyjezdny.
Wyżej wspomniane dzieci, pozakładały już własne rodziny, o znajomych i przyjaciołach nawet nie wspomnę.

Będzie to nie fajne, co napiszę, ale jeżeli każdy, ALE TO ABSOLUTNIE KAŻDY, odmawia tobie nawet godzinnej opieki nad dzieckiem, warto jest się nad sobą zastanowić.
Nie nad dzieckiem.




Moje,dziecko, nie mój problem!

Biegające, rozwrzeszczane dzieci są zmorą dla wszystkich wokół.
Za wyjątkiem rodziców.




Bo dla większości nie ma najmniejszego problemu, gdy ich małe, rozkosznie usmolone czekoladą pacholę wpadnie paluszkami prosto na obcą panią w jasnym płaszczu.
Co za problem, przecież się wypierze. 

Dobrze, że miałam na sobie kolorowy szal, dzieciak oparł się dokładnie na nim- opowiada E. - W takich sytuacjach trzeba być asertywnym, aż do bólu. Nie interesuje mnie, co tam marudzi pani mama, jej dziecko, jej problem. Szal odżałowałam, ale gdyby ucierpiał płaszcz, drogi i najlepszy jaki miałam- pani mama zapłaciłaby za pralnię własnymi pieniążkami. I to na miejscu.

Moja koleżanka widziała kiedyś, jak mały chłopiec walił w regał flaczkami, w takiej owalnej folii.
Zwróciła mu uwagę.
Dziecko nawet posłuchało,ale zaraz przybiegli rodzice i dowiedziała się bidula, na czym pięknym stoi świat.
Nie było to miłe.
O kulturze nawet nie wspomnę.


 To wy powinniście się przystosować do dziecka!!!
wrzasnęła kiedyś kobieta w supermarkecie, kiedy jej pociecha zrzuciła na ziemię ciężki słój z ogórkami konserwowymi. 
Na prośbę, aby ujarzmiła nieco swoje potomstwo, wybuchła takim jadem, że uszy spuchły. 
Ale to jeszcze nic. 
Prawdziwej piany na umalowanej buziuchnie dostała, kiedy w kasie podliczono jej również i wyżej wspomniane ogóreczki. 
Jako szkodę.

Darła się tak, że przyleciał kierownik i uświadomił pani :

 że po pierwsze w miejscu publicznym pani  jest i proszę obniżyć ton.
Po drugie jako opiekun prawny ponosi wszelką odpowiedzialność za czyny swojego nieletniego dziecka , a po trzecie ograniczajmy w ten sposób zapędy niszczycielskie, bo rodzice go bardziej pilnują.
A zniszczyć potrafi naprawdę dużo.... łapkę do jogurtu wsadzi, opakowanie z zabawką otworzy, odzież na dziale uczekoladowaną łapką pomaca... Niby nic, ale jednak dla sklepu strata....

Mnie osobiście czasem totalnie rozpieprza brak wyobraźni.
U dorosłych – rzecz jasna.

Byłam kilka lat temu na Targach Książki w Krakowie
Tłok taki, że przysłowiowej szpilki nie idzie z kieszeni wyjąć(a mówi się, że ludzie nie czytają).
Ciasne przejścia, ludzi mnóstwo, a spotkania autorskie powodują w tej ciżbie dodatkowy zamęt.



I nagle wrzask.
Bo w to wszystko próbuje się wryć klasyczny mamiszon, z małym dzieckiem przypiętym do niej chustą, w kolorach bajecznych.
Stoi i drze umalowanego dzioba, bo przejścia nie ma, a już baran jakiś prawie jej na plecach usiadł.
 Facet nazwany baranem nieco zdębiał,ale nie na długo, bo popchnięty przez kogoś z tyłu, mało nie wylądował na kobiecie po raz drugi.
Zrobiło się jeszcze ciaśniej i jeszcze tłoczniej, aż mnie samej zabrakło powietrza, a co dopiero takiemu małemu dziecku, tak na oko półrocznemu.
A ta stoi i drze się coraz głośniej, że naród, że nie tolerancja, chamstwo, ona jest z dzieckiem, ona prawa ma etc.,etc...

Pani- wkurzyła się końcu jakaś kobieta- Do takiego ścisku,to się tak małego dziecka nie bierze, nawet na własną odpowiedzialność, na plecach pani nie masz napisane, że z dzieckiem idziesz.
Idź pani na bok, za nim ktoś panią znowu popchnie i będzie dramat, a winni będą wszyscy tylko nie pani...

Zapalona czytelniczka z dzieckiem, nie była w rzeczy samej aż tak ekstremalnym przykładem, znałam rodziców którzy zabierali swoje kilkuletnie potomstwo na koncert rockowy, (albo jakichś innych wyjców) i byli z tego jeszcze bardzo zadowoleni, bo niech się dziecko uczy, co to dobra muzyka . 




Ja tego ludzie, nie ogarniam.

Już nawet nie chodzi o sam hałas.
Nie mówię już nawet nic o tym, że cała impreza zaczyna się o godzinie, kiedy dzieciarnia powinna się z  boku lewego, obracać na bok prawy, we w własnych łóżkach....
Ale.....

Każdy z nas przynajmniej raz był na takim koncercie.
A kto był, ten wie, że Grunwald jaki się zaczyna mniej więcej po godzinie, to nie plac zabawa z Kubusiem Puchatkiem w tle.
Zwarta ciżba pijanych, naćpanych, i skaczących ludzi, z czego każdy z nich odziany jest w ciężkie glany. Kto się przewróci w największym ferworze walki, ten ma przechlapane, bo go miłośnicy muzyki po prostu wbiją w szpary od podłogi.
Po prostu idealne miejsce dla dzieci.
Zabawa kurde, na całego.

I tak pamiętam, jak kiedyś od dłuższej chwili przypatrywałam się pewnemu młodemu człowiekowi, który sobie niczego nie żałował, bo wszak na koncercie jest.
Pił piweczko, wrzeszczał coś do rytmu, podbiegał do samej sceny i generalnie bawił się na całego. Kiedy jednak zaczął skakać, zaczęłam mu życzyć z głębi duszy, aby malusieńkie dziecko które miał na plecach, zwymiotowało mu prosto na ten głupi łeb.





Dla ludzi o słabych nerwach- Spokojnie,przyszedł ochroniarz i wywalił odpowiedzialnego tatuśka za drzwi



Na koniec anegdota, dla tych , którzy lubią zabierać dziecko w grono dorosłych.

Opowiada Haneczka

Wycieczka zapowiadała się wspaniale. Podbój Krakowa, dniem i nocą po prostu... 
Zwłaszcza nocą, bo kto nie widział Smoka, Wawelu, czy Kazimierza........Zawsze jednak nam zabrakło czasu na odwiedzenie uroczych i małych miejsc w których po prostu można napić się piwa, zapalić papierosa czy wysłuchać jakiejś dobrej muzyki. 
W planach mieliśmy również spektakl w Słowackim, a na koniec huczną imprezę przed małżeńską u K. Wracać mieliśmy następnego dnia po południu.

W dawno ustalanym założeniu jechać miało 5 osób dorosłych
I założenie to trwało aż do samego dnia wyjazdu, a mówiąc dokładniej aż do samego, spóźnionego dotarcia Lubawy.
Z Lolkiem. 

Nie miałam go z kim zostawić, - wysapała zadyszana. I usiadła wygodnie.
 I już było dla niej po temacie, bo ona matka przecież, jak bez dziecka, kurde no, Lolek mały pięcioletni i niech się dziecko uczy świata wielkiego.

Towarzystwo łypnęło spode łba, ale zmilczało.
Zmilczałam i ja, chociaż podobnie jak pozostali myślałam o tym , że
a) wycieczkę planowaliśmy od pół roku
b) Lubawa nie jest matką samotną,
c) Lubawa dookoła siebie ma jeszcze rodzinę wielką jak włoska mafia składająca się z :brata z żoną i dziećmi, siostry bez męża i dzieci, ale za to dniem wolnym tego dnia, mamę, tatę, babcię, ciocię i wspaniałą sąsiadkę, która uwielbiała Lolka ponad wszystko.
Nie miała z kim zostawić?
Hm....

Dojechaliśmy już z dużym opóźnieniem, bo nie wzięliśmy pod uwagę postojów na których trzeba było Lolka odsikać, nakarmić, napoić i zapewnić rozrywkę, bo się nudził.

Dojechaliśmy prawie na ostatni monet przed spektaklem, tyle akurat żeby odwiedzić JEDNĄ knajpę, ale Lubawa zaczęła miauczeć, że musi z Lolkiem na obiad.
Sama iść nie chciała, bo nie trafi i za nic nie chciała się rozdzielać.
I tak Piwnica pod Baranami zamieniła się w Bar mleczny.
Mniej więcej na swoje wyszliśmy
Wystrój jak w piwnicy, a my za barany...

Zeżarliśmy obiad i poszliśmy do teatru i dopiero wtedy zaczął się cyrk.
Lolek, zgodnie ze swoją pięcioletnią naturą nie usiedział na stołku więcej niż dziesięć minut. 
Chciał do kibelka, chciał soku, chciał na kolana, nudził się, śpiewał, a Lubawa na koniec dała komórkę z grami...

Cud, że nas nie wyciepali, bo wszyscy się dookoła burzyli i psykali.
Szczerze Tobie powiem, że spektaklu nie pamiętam nic.
Nawet tytułu. 
Za to pamiętam kolor bucików Lolka, jak ich wszyscy szukaliśmy pod siedzeniami.

Ale to jeszcze nic.....
Wychodzimy z teatru, a tu Lubawa w lament, że może byśmy wracali, bo późno już, po dziesiątej , a Lolek musi spać i że po co na tą imprezę, no i że zapomniała czegoś tam dla małego.
Zdaje się, że syropu na kaszel,czy kocyka,nie ważne.
Pociągiem sama z dzieckiem nie pojedzie, nie da rady, a samochód też nie będzie kursował prawie 100 km tam i nazad.
Pojechaliśmy więc tylko, żeby dać K. prezent, pożegnaliśmy się ładnie, i wio do domu.

Wiesz, nie powiedzieliśmy jej w tym samochodzie co tym specjalnie sądzimy, tylko ze względu na Lolusia, który mimo wszystko jest bardzo sympatycznym dzieckiem i co on biedak winny, że mamę ma taką co nie za bardzo mózgiem myśli.
Ale doszliśmy do wniosku, że więcej Lubawy na wycieczki nie bierzemy. 

Za to, że nie licząc się z naszym zdaniem i założeniami, uznała, że potrzeby jej i jej dziecka są ważniejsze,a my bez pardonu powinniśmy je bez szemrania realizować, chociaż- weź pod uwagę, sama wycieczka z wyżej wspomnianego założenia dotyczyła wyłącznie osób dorosłych.

Nie uwzględnialiśmy w naszych planach dziecka, gdybyśmy je uwzględniali, dzień wyglądałby inaczej, może pojechalibyśmy do teatru dla dzieci, albo Zoo, nie wiem...
A, tak, cztery dorosłe osoby musiały nagiąć się do jednego pięcioletniego dziecka, które de facto nie jest ich dzieckiem i nie miały takiego moralnego,ani prawnego obowiązku.....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz