Nie dawno, na świecie pojawiła się
nowa idea, pomysł taki, żeby tworzyć miejsca tylko dla dorosłych.
I nie, nie chodzi tu bynajmniej o
burdello bum bum.
Są to miejsca, w których spokojnie
człowieku napijesz się kawy, zjesz obiad, zrelaksujesz się przez
kilka dni nad morzem, albo na zabiegach w hotelowym SPA …..
A wszystko to w błogiej ciszy i
spokoju...
Są to tak zwane strefy
wolne od dzieci – Child Free, albo też pod hasłem adults
only.
Co to oznacza...ano to, że są to
miejsca, do którego dziecko ma zakaz wjazdu.
Nie, żeby ktoś był im przeciwny,
źle nastawiony, czy złośliwy. Powodów może być mnóstwo, od
sprzedaży alkoholu, poprzez brak oferty dla najmłodszych, aż po
same bezpieczeństwo dzieci.
Kiedy restauracja La Fisheria w
Houston oświadczyła, że jest miejscem wolnym dla dzieci -w
internecie zawrzało.
Bo jak że to tak.
Bo dyskryminacja.
Bo z kim dzieci zostawić...etc...
etc...
klienci mieli dość znoszenia maluchów podczas posiłków czy popijania drinka. Wprowadzono więc nową politykę - zero dzieci po godzinie 19. Dokładnie chodzi tu o osoby poniżej dziewiątego roku życia. - Mieliśmy dzieci ciągle płaczące albo takie, które biegały pod stołami. Naszym klientom to się nie podobało. Siódma wieczorem to nie czas dla dzieci, zwłaszcza gdy ktoś chce się napić drinka czy wina - wyjaśnia szef La Fisherii Aquiles Chavez
Z kolei zwolennikami hoteli tego typu,
są najczęściej młodzi małżonkowie w podróży poślubnej,
ludzie stanu wolnego - młodzi i starsi; dalej są bezdzietne pary,
ale są też i dorośli którzy po prostu chcą odpocząć od swoich
pociech.
Hotel Riu Palace w Montego Bay na Jamajce
Pomysł spotkał się z dużym
zainteresowaniem, więc co i rusz powstawiają nowe
restauracje, hotele ( w Polsce np.hotel Manor House), kawiarnie i
puby w których dziecko jest free (albo nawet fee, zwłaszcza jak
nabrudzi).
No i
jak,łatwo przewidzieć, rozpętała internetowa rozróba.
Przeciwnicy tego
pomysłu – rodzice,uważają się za dyskryminowanych i
wszczynają larum o prawa człowieka,prawa dziecka i prawa jako
takie, bo krzywda wielka im się dzieje.
Dziecku wejść nie wolno.
Żeby tak oddać
sprawiedliwość, nie dotyczy to oczywiście wszystkich rodziców.
Spora część jest zdania,
że to dziecko musi się przystosować do świata, a nie świat do
dziecka i wychowują swoje małe pociechy na naprawdę fajnych,
dobrze ułożonych ludzi, którzy mówią proszę, dziękuję i
przepraszam, a przebywanie z nimi to miód, malinki i sama słodycz
:).
Zwolennicy zabierania dzieci wszędzie
gdzie tylko jest możliwe, twierdzą, że dziecko w tenże sposób
poznaje świat.
I zabierają, autentycznie –
WSZĘDZIE.
Jednym
z największych pól bitewnych jakie toczą między sobą zwolennicy
i przeciwnicy Child Free, są wszelkiego rodzaje lokale w
których można coś zjeść i wypić,czyli bary, restauracje,puby
itd.,itd.
Cześć rodziców wchodzi w założenie,
że rolę ich wychowawczą przejmuje z mety, cała obsługa
lokalu,wraz z pozostałymi klientami.
I kierownictwem.
Siadają więc wygodnie przy stole,
zamawiają przystawki,dyskutują, a potomstwo ich tymczasem, lata
jak z pieprzem, wkłada łapki do cudzego żarcia, wpada pod nogi
kelnerowi z tacą, wbiega do kuchni i wyczynia masę innych dziwnych
sztuk.
A rodzice, zdziwieni są samym faktem, że kogoś może to po prostu wku....iać.....
Przecież to tylko dziecko!
Czasem jednak zastanawiam się, jak to
jest, że jeszcze jakieś 20 lat temu takie sprawy rozgrywały się
zgoła odmiennie.
Koleżanki starsze dopadłam.
I co się dowiedziałam?
Cudów nie było trzeba, co by
towarzystwo ujarzmić....
W miarę możliwości zabierałam czasem dzieci do kawiarni, czy restauracji- wspomina Sia.- służyć to miało,właśnie temu, żeby nabyły kultury i obycia.Jakie latanie dookoła stołu...co ty...Ładnie siadały, a ja mówiłam co i jak, że ciasteczko jemy widelczykiem, że serwetkę proszę na kolanka, pestkami broń Boże nie pluć..Jak ktoś bez przypominania elegancko zjadł, a dotrzymał wszystkich reguł- mógł sobie w nagrodę zamówić wybrany przez siebie deser.
Gdzie nie można było pójść, w to się najczęściej bawiliśmy- mówi droga moja koleżanka Ika- gdzie z taka gromadką, troje dzieci... Bawiliśmy się więc w restauracje zawsze z jednym daniem- jajecznicą -śmieje się- Ja byłam taką strofująco- przypominającą kelnerką i mówiłam na przykład- w naszej restauracji, jadamy tylko nożem i widelcem, albo że nie mlaszczemy, a rączki trzeba umyć przed każdym posiłkiem.. Nie jadaliśmy na mieście,ale często jeździliśmy na komunie, śluby, albo chociaż urodziny i dzieciom zawsze mówiłam,że to tak, jak w naszej restauracji.Nigdy nie narobiły mi wstydu.
Pewne spotkanie biznesowe pozostanie w
pamięci Edi na bardzo długo.
Na cholernie długo.
I wcale się jej nie dziwię
Piękna,droga restauracja, białe
obrusiki, baby wypindrzone, faceci w garniturkach, normalnie Francja
– elegancja na całego.
A pośrodku tego wszystkiego młoda
mamuśka też na własnym
spotkaniu biznesowym, a na podłodze siedzi jej, tak na oko dwuletnia córeczka,
Matka rozmawia, dziewczynka wyraźnie
coś chce, bo ją szarpie za rękę z coraz większą determinacją
- Mama, oć!!! Maaaama , oć!!!!
A mama odmachuję się tą ręką, jak
przed muchą uprzykrzoną.
Dziewczynka w pewnym momencie
zrezygnowała.
Stanęła pośrodku sali, wybałuszyła
oczka i......
I cała sala opustoszała w jednej
prawie nanosekundzie, bo bynajmniej nie o siusiu tu chodziło...
No cóż... dziecko ostrzegało....
Kolejnym
polem batalii jest jaskinia zła.............
SUPERMARKET...
NIE MAM Z KIM ZOSTAWIĆ!
Ludzie, ja rozumiem,
naprawdę.
Szybkie zakupy w ciągu
tygodnia, pośpiech, coś wypadło....
Ale za cholerę nie jestem w
stanie zrozumieć tego spędu rodzinnego tuż przed Bożym
Narodzeniem, Dniem Dziecko i tym podobnymi świętami w których
dziecko coś tam dostaje w prezencie.
Rodzice zabierają wtedy całą dziatwę, ile ich było w chałupie i jada na zakupy. Ścisk, tłok, oddychać nie ma czym, stanąć nie ma gdzie, a co krok to porozstawiane wszędzie zabawki, których dorośli z całą pewnością dorośli teraz nie kupią. Dla dziecka małego to oczywiście nie pojęte. I dochodzi do scen dantejskich, wleczenia po podłodze, szarpania za rękę, klapów, wrzasków, repertuar co roku ten sam- stwierdza ze smutkiem Ruda, która pracuje w jednym z supermarketów
Nie, nie wierzę, że dziecka nie ma Z
KIM ZOSTAWIĆ, nawet na godzinę.
Jakoś nie chce mnie się w to wierzyć.
Jak to nikogo.
Matki, rodzeństwa,sąsiadki,koleżanki?
Bzdura!
Taką sytuację jeszcze jakieś 30 lat
temu miały kobiety, które przyjechały na Śląsk, za pracującym
na kopalni mężem.
Zero rodziny dookoła, mamy, siostry. NIKOGO.
A teraz dodajmy do tego słynne
kilkugodzinne kolejki w sklepach.
Gdzie te dzieci zostawały?
Najczęściej z sąsiadkami. Potem
następowała zamiana, mamy zajmowały się dziećmi sąsiadki, a ona
sama łapała siatkę i wio.
Dzisiaj trudno o kogoś, kto powie nie
mam tutaj nikogo, bom przyjezdny.
Wyżej wspomniane dzieci, pozakładały
już własne rodziny, o znajomych i przyjaciołach nawet nie wspomnę.
Będzie to nie fajne, co napiszę, ale
jeżeli każdy, ALE TO ABSOLUTNIE KAŻDY, odmawia tobie nawet
godzinnej opieki nad dzieckiem, warto jest się nad sobą zastanowić.
Nie nad dzieckiem.
Moje,dziecko, nie mój problem!
Biegające, rozwrzeszczane dzieci są
zmorą dla wszystkich wokół.
Za wyjątkiem rodziców.
Bo dla większości nie ma
najmniejszego problemu, gdy ich małe, rozkosznie usmolone czekoladą
pacholę wpadnie paluszkami prosto na obcą panią w jasnym płaszczu.
Co za problem, przecież się wypierze.
Dobrze, że miałam na sobie kolorowy szal, dzieciak oparł się dokładnie na nim- opowiada E. - W takich sytuacjach trzeba być asertywnym, aż do bólu. Nie interesuje mnie, co tam marudzi pani mama, jej dziecko, jej problem. Szal odżałowałam, ale gdyby ucierpiał płaszcz, drogi i najlepszy jaki miałam- pani mama zapłaciłaby za pralnię własnymi pieniążkami. I to na miejscu.
Moja koleżanka widziała kiedyś, jak
mały chłopiec walił w regał flaczkami, w takiej owalnej folii.
Zwróciła mu uwagę.
Dziecko nawet
posłuchało,ale zaraz przybiegli rodzice i dowiedziała się
bidula, na czym pięknym stoi świat.
Nie było to miłe.
O kulturze nawet nie wspomnę.
To wy powinniście się przystosować do dziecka!!!
wrzasnęła kiedyś kobieta w supermarkecie, kiedy jej
pociecha zrzuciła na ziemię ciężki słój z ogórkami
konserwowymi.
Na prośbę, aby ujarzmiła nieco swoje potomstwo, wybuchła
takim jadem, że uszy spuchły.
Ale to jeszcze nic.
Prawdziwej piany
na umalowanej buziuchnie dostała, kiedy w kasie podliczono jej
również i wyżej wspomniane ogóreczki.
Jako szkodę.
Darła
się tak, że przyleciał kierownik i uświadomił pani :
że po pierwsze w miejscu publicznym pani jest i proszę obniżyć ton.Po drugie jako opiekun prawny ponosi wszelką odpowiedzialność za czyny swojego nieletniego dziecka , a po trzecie ograniczajmy w ten sposób zapędy niszczycielskie, bo rodzice go bardziej pilnują.A zniszczyć potrafi naprawdę dużo.... łapkę do jogurtu wsadzi, opakowanie z zabawką otworzy, odzież na dziale uczekoladowaną łapką pomaca... Niby nic, ale jednak dla sklepu strata....
Mnie
osobiście czasem totalnie rozpieprza brak wyobraźni.
U dorosłych – rzecz jasna.
Byłam kilka lat temu na Targach
Książki w Krakowie
Tłok taki, że przysłowiowej szpilki
nie idzie z kieszeni wyjąć(a mówi się, że ludzie nie czytają).
Ciasne przejścia, ludzi mnóstwo, a
spotkania autorskie powodują w tej ciżbie dodatkowy zamęt.
I nagle wrzask.
Bo w to wszystko próbuje się wryć
klasyczny mamiszon, z małym dzieckiem przypiętym do niej chustą, w
kolorach bajecznych.
Stoi i drze umalowanego dzioba, bo
przejścia nie ma, a już baran jakiś prawie jej na plecach usiadł.
Facet nazwany baranem nieco zdębiał,ale nie na długo, bo
popchnięty przez kogoś z tyłu, mało nie wylądował na kobiecie
po raz drugi.
Zrobiło się jeszcze ciaśniej i
jeszcze tłoczniej, aż mnie samej zabrakło powietrza, a co dopiero
takiemu małemu dziecku, tak na oko półrocznemu.
A ta stoi i drze się coraz głośniej,
że naród, że nie tolerancja, chamstwo, ona jest z dzieckiem, ona
prawa ma etc.,etc...
Pani- wkurzyła się końcu jakaś kobieta- Do takiego ścisku,to się tak małego dziecka nie bierze, nawet na własną odpowiedzialność, na plecach pani nie masz napisane, że z dzieckiem idziesz.Idź pani na bok, za nim ktoś panią znowu popchnie i będzie dramat, a winni będą wszyscy tylko nie pani...
Zapalona czytelniczka z dzieckiem, nie
była w rzeczy samej aż tak ekstremalnym przykładem, znałam
rodziców którzy zabierali swoje kilkuletnie potomstwo na koncert
rockowy, (albo jakichś innych wyjców) i byli z tego jeszcze bardzo
zadowoleni, bo niech się dziecko uczy, co to dobra muzyka .
Ja tego ludzie, nie ogarniam.
Już nawet nie chodzi o sam hałas.
Nie mówię już nawet nic o tym, że
cała impreza zaczyna się o godzinie, kiedy dzieciarnia powinna się
z boku lewego, obracać na bok prawy, we w własnych łóżkach....
Ale.....
Każdy z nas przynajmniej raz był na
takim koncercie.
A kto był, ten wie, że Grunwald jaki
się zaczyna mniej więcej po godzinie, to nie plac zabawa z
Kubusiem Puchatkiem w tle.
Zwarta ciżba pijanych, naćpanych, i
skaczących ludzi, z czego każdy z nich odziany jest w ciężkie
glany. Kto się przewróci w największym ferworze walki, ten ma
przechlapane, bo go miłośnicy muzyki po prostu wbiją w szpary od
podłogi.
Po prostu idealne miejsce dla dzieci.
Zabawa kurde, na całego.
I tak pamiętam, jak kiedyś od
dłuższej chwili przypatrywałam się pewnemu młodemu człowiekowi,
który sobie niczego nie żałował, bo wszak na koncercie jest.
Pił piweczko, wrzeszczał coś do
rytmu, podbiegał do samej sceny i generalnie bawił się na całego.
Kiedy jednak zaczął skakać, zaczęłam mu życzyć z głębi
duszy, aby malusieńkie dziecko które miał na plecach, zwymiotowało
mu prosto na ten głupi łeb.
Dla ludzi o słabych
nerwach- Spokojnie,przyszedł ochroniarz i wywalił odpowiedzialnego
tatuśka za drzwi
Na
koniec anegdota, dla tych , którzy lubią zabierać dziecko w grono
dorosłych.
Opowiada Haneczka
Wycieczka zapowiadała się wspaniale.
Podbój Krakowa, dniem i nocą po prostu...
Zwłaszcza nocą, bo kto
nie widział Smoka, Wawelu, czy Kazimierza........Zawsze jednak nam
zabrakło czasu na odwiedzenie uroczych i małych miejsc w których
po prostu można napić się piwa, zapalić papierosa czy wysłuchać
jakiejś dobrej muzyki.
W planach mieliśmy również spektakl w
Słowackim, a na koniec huczną imprezę przed małżeńską u K. Wracać mieliśmy następnego dnia po południu.
W dawno ustalanym założeniu jechać
miało 5 osób dorosłych.
I założenie to trwało aż do samego
dnia wyjazdu, a mówiąc dokładniej aż do samego, spóźnionego
dotarcia Lubawy.
Z Lolkiem.
Nie miałam go z kim zostawić, -
wysapała zadyszana. I usiadła wygodnie.
I już było dla niej po
temacie, bo ona matka przecież, jak bez dziecka, kurde no, Lolek mały
pięcioletni i niech się dziecko uczy świata wielkiego.
Towarzystwo łypnęło spode łba, ale
zmilczało.
Zmilczałam i ja, chociaż podobnie jak
pozostali myślałam o tym , że
a) wycieczkę planowaliśmy od pół
roku
b) Lubawa nie jest matką samotną,
c) Lubawa dookoła siebie ma jeszcze
rodzinę wielką jak włoska mafia składająca się z :brata z żoną
i dziećmi, siostry bez męża i dzieci, ale za to dniem wolnym tego
dnia, mamę, tatę, babcię, ciocię i wspaniałą sąsiadkę, która
uwielbiała Lolka ponad wszystko.
Nie miała z kim zostawić?
Hm....
Dojechaliśmy już z dużym
opóźnieniem, bo nie wzięliśmy pod uwagę postojów na których
trzeba było Lolka odsikać, nakarmić, napoić i zapewnić rozrywkę,
bo się nudził.
Dojechaliśmy prawie na ostatni monet
przed spektaklem, tyle akurat żeby odwiedzić JEDNĄ knajpę, ale
Lubawa zaczęła miauczeć, że musi z Lolkiem na obiad.
Sama iść nie chciała, bo nie trafi i
za nic nie chciała się rozdzielać.
I tak Piwnica pod Baranami zamieniła
się w Bar mleczny.
Mniej więcej na swoje wyszliśmy
Wystrój jak w piwnicy, a my za
barany...
Zeżarliśmy obiad i poszliśmy do
teatru i dopiero wtedy zaczął się cyrk.
Lolek, zgodnie ze swoją pięcioletnią
naturą nie usiedział na stołku więcej niż dziesięć minut.
Chciał do kibelka, chciał soku, chciał na kolana, nudził się,
śpiewał, a Lubawa na koniec dała
komórkę z grami...
Cud, że nas nie wyciepali, bo wszyscy
się dookoła burzyli i psykali.
Szczerze Tobie powiem, że spektaklu
nie pamiętam nic.
Nawet tytułu.
Za to pamiętam kolor
bucików Lolka, jak ich wszyscy szukaliśmy pod siedzeniami.
Ale to jeszcze nic.....
Wychodzimy z teatru, a tu Lubawa w
lament, że może byśmy wracali, bo późno już, po dziesiątej , a
Lolek musi spać i że po co na tą imprezę, no i że zapomniała
czegoś tam dla małego.
Zdaje się, że syropu na kaszel,czy
kocyka,nie ważne.
Pociągiem sama z dzieckiem nie
pojedzie, nie da rady, a samochód też nie będzie kursował prawie
100 km tam i nazad.
Pojechaliśmy więc tylko, żeby dać
K. prezent, pożegnaliśmy się ładnie, i wio do domu.
Wiesz, nie powiedzieliśmy jej w tym
samochodzie co tym specjalnie sądzimy, tylko ze względu na Lolusia,
który mimo wszystko jest bardzo sympatycznym dzieckiem i co on
biedak winny, że mamę ma taką co nie za bardzo mózgiem myśli.
Ale doszliśmy do wniosku, że więcej
Lubawy na wycieczki nie bierzemy.
Za to, że nie licząc się z naszym
zdaniem i założeniami, uznała, że potrzeby jej i jej dziecka są
ważniejsze,a my bez pardonu powinniśmy je bez szemrania realizować,
chociaż- weź pod uwagę, sama wycieczka z wyżej wspomnianego
założenia dotyczyła wyłącznie osób dorosłych.
Nie uwzględnialiśmy w naszych planach
dziecka, gdybyśmy je uwzględniali, dzień wyglądałby inaczej,
może pojechalibyśmy do teatru dla dzieci, albo Zoo, nie wiem...
A, tak, cztery dorosłe osoby musiały
nagiąć się do jednego pięcioletniego dziecka, które de facto nie
jest ich dzieckiem i nie miały takiego moralnego,ani prawnego
obowiązku.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz