Moim
rodzinnym domem zajmowała się cała rodzina, czyli mama, tata, dwaj
bracia i ja. Kto się wyłamywał, albo lenił, tego spotykały
represje od pozostałej czwórki.
Nie było to dziwne, przy trójce
dzieci i mężu, mama moja szybko zaczęłaby przypominać
samonapędzającego się robocika; wychowywać nas więc zaczęła
według zasady:
Żyć przeca wiecznie nie będę!!!
Powtarzane do znudzenia milion razy....
-Mama! A jak wyprasuję źle?!-Jak wyprasujesz, tak będziesz miał.
I Finito.
Nie obeszło się bez ofiar i
katastrof w postaci :
- Doszczętnego spalenia kilku garnków na ziemniaki (i próby podania zwęglonej zawartości na obiad)
- Przefarbowania stosu ubrań. Zarówno ręcznie jak i w pralce
- Przypalenie żelazkiem wielkanocnego obrusu. Wigilijnego zresztą też.
- Wsypanie czterech woreczków ryżu do pomidorówki.Po jednej dla każdego, a ty masz z mamą na pół – tłumaczył brat.
- Zaserwowania rodzinie herbatki przeczyszczającej wziętej za miętówkę,
- Usmażenia kotletów z prawie dwukilogramowego schabu, bo się nie zrozumiało komunikatu odkrój kawałek, a resztę do zamrażalki.....
Pominąwszy bolesne konsekwencje tych
głupot, cierpliwość mojej mamy była jak nie zmierzony ocean.
Następnym razem będziesz wiedzieć.
I nauka szła do skutku.
Czasem długo szła.
Efektem tej polityki, zyskałam w
przyszłości dwie, absolutnie zachwycone bratowe,które pieją
peany pochwalne na cześć zarówno mężów jak mojej mamy, że
takich idealnych facetów wychowała, bo ciasto piecze, kafle myje,
koszule prasuje.....
Mama
Bobka miła kochana osoba, należy zaś do tego cichego gatunku
babek, co to sam w sobie stanowią serwis kuchenno- sprzątający, i
wszystko robią najlepiej same.
Każdy obowiązek spełniony ma być
osobiście nawet po powrocie o piątej rano z nocnej zmiany, bo nikt
tego przecież nie zrobi lepiej.
Ostatnio w wspomnianym czasie ugotowała
dwudaniowy niedzielny obiad dla całej rodziny, upiekła ciasto,
nagotowała kompotów, umyła podłogi, zrobiła pewnie coś tam
jeszcze, ale już nie pamiętam co.
Nocną zmianę usiłowała przed nami
zataić. I wszystko było na tip- top. Tyle, że gospodyni prawie
padła nosem w talerz z rosołem.
I skończyło się rumakowanie, bo
solidarnie- Bobek i ja , zapowiedzieliśmy, że po nocnej zmianie
się śpi,a nie lata po domu jak perszing i obiad niedzielny
przenieść można w takich przypadkach z na sobotę, albo inny dzień
tygodnia.
Zgodziła się z trudem.
Mając
na uwadze te dwa różne systemy wychowawcze, jak dwa odpychające
się bieguny, wiedziałam, że nie będzie lekko, już od pierwszych
chwil gdy tylko zamieszkałam z Bobkiem w jednym małym mieszkanku
zwanego kawalerką.
Bobek pomagać, to może i pomoże, ale
że kobieta wszystko robi lepiej, nauczony był, posiadał więc
opory wewnętrzne.
Cała jego łyse jestestwo buntowało
się przed głupawymi pracami domowymi i wzbraniał się przed nimi
jak tylko mógł.
Wymagało to reedukacji.
Pamiętacie Leę? Tą z posta o Jędzy?
Lea poprosiła męża o wysprzątanie
lodówki, obiecał, ale nie posprzątał, więc bajzel pozostał
odłogiem na długie tygodnie. Z godzinnego zapowiadanego sprzątania
zrobiła się robota prawie na trzy.
A gdy usiłował odwrócić kota
ogonem, Lea podetkała mu pod nos komórkę z nagraną deklaracją,
że posprzątam dziubeczku.... a jakże....
No i posprzątał...
Od czasu wpisu,Lea poszła jeszcze krok
dalej.
- Miał pozmywać, nie pozmywał, więc pozmywałam. Ale tylko swoje.
Zużył wszystko, na dwa dni przestałam gotować, bo nie było na czym.Bez ciepłego obiadu dwa razy pod rząd zrozumiał, że żartów nie ma; zmiękł i pozmywał ekpresem. To samo z praniem. Jak po tygodniu zabrakło mu skarpet i gaci, to pralka go też przestała gryźć.
Z Bobkiem szło oporniej.
Początkowo się stawiał.
Najpierw był etap awantur.
Bobek – zapowiedziałam wymachując groźnie drewnianą kuchenna łopatka- Po pierwsze,mamy dwudziesty pierwszy wiek, też pracuję osiem godzin dziennie, a za robota kuchennego robiła nie będę. Po drugie, weź pod uwagę, że mam dwóch braci. Dałam sobie radę z nimi, dam i z tobą. Po trzecie, też weź pod uwagę, że ćwiczyłam kiedyś Aikido i pamiętam z tej nauki jeszcze trzy chwyty.Cholernie bolesne.
Po jakimś miesiącu zrozumiałam
jednak, że nie doprowadza to do niczego więcej niż:
- Awantury stulecia,
- Złamania drewnianej kuchennej łopatki na tyłku oponenta,
- Obrazy i cichych dni.
A do tego męskiego łba i tak nic nie
dotrze.
Po za tym musiałam kupić nową
łopatkę.
Poradziłam się dziewczyn.
No i się zaczęło.
Lea stwierdziła, że Bobek nie jest
znowu takim przypadkiem beznadziejnym i wystarczy tylko wskazać mu
podział obowiązków.
Jak ja to, to ty tamto.
Posprzątałam łazienkę i kuchnię Bobku- oświadczyłam zdejmując gumowe rękawiczki- pozostało tylko poodkurzanie i umycie podłóg. Zajmiesz się tym?
Zajął.
Cud, cud!!!
Gdy jednak razu pewnego zażądałam
umycia całej łazienki, przekroczyło to już jego możliwości
duchowe i witalne. Kręcił się z niepewną mina, coś tam zamiótł,
coś popsikał i tyle.
Idąc za przykładem Lei zawarłam
szczęki i czekałam co dalej.
Po trzech tygodniach łazienka nabrała
już wszystkich cech stajni Augiasza.
Po pięciu skapitulowałam i
posprzątałam.
Zajęło mi to trzy godziny.
Bobkowi zrobiło się głupio. Że
łazienka wymaga tylu zabiegów, zdziwiony był niezmiernie.
Boś głupio zrobiła. - stwierdziła Aniela. - chłop to nie baba. Nie potrafi się domyślać .
Zrobi dokładnie co mu karzesz i ani kroku więcej, a słowo posprzątaj jest zbyt ogólne. Jak chcesz mieć posprzątane na błysk, to zrób listę, co chłop ma zrobić.
Krok po kroku. Z uwzględnieniem czym i jak.
Najlepszym sposobem na wychowanie chłopa, jest utrwalanie nawyku przez powtarzanie- poradziła Ania
Nie, nie ględzenie, utyskiwanie pod
uchem czy darcie paszczy.
Grzecznie, delikatnie jak do dziecka:
Kochanie, jak wychodzisz, zabierz z
sobą śmieci.
Jak jedziesz na chwilę do miasta,
kup proszę mleko do kawy.
Popraw pościel i otwórz okno w
sypialni....
I tak miliony razy. Do skutku.
Szczerze powiem, że jest to metoda
która podziałała.
Po dwóch miesiącach, Bobek sam uznał
cześć obowiązków za swoje.
Z ich wypełnianiem bywało różnie.
- Buuu- płakałam rzewnymi łzami – moja suuukienka...moja sukienka buuu....
Było nad czym lamentować.
Miałam ją na tyłku tylko dwa razy.
Droga była. I taka elegancka.
A Bobek ją uprał z dżinsami.
W nieodpowiedniej temperaturze.
Wydłużyła się przez to w jakiś
magiczny sposób do rozmiaru habitu dorodnej siostry zakonnej.
Że go nie oskalpowałam gołymi
pazurami na miejscu, to Cud Nad Wisłą jakiś.
Opanowałam jednak rządzę mordu ( no
dobrze, kilka brzydkich słów w eter jednak poleciało) pochlipałam
w ukryciu i postanowiłam się nie poddawać.
Bobku- zaczęłam spokojnie jeszcze raz- wiesz już, że oddzielamy kolory, że do niektóre rzeczy pierzemy prawie na gorąco, ale pokażę tobie teraz, których rzeczy tak nie wolno....
Dla sprawiedliwości
dodam, że mój ukochany sukienkę wyratował.
Ugniótł ją w
ciasną kulkę i położył na kaloryferze, zmieniając od czasu do
czasu położenie i suszący się kawałek szmatki.
Metoda może
dziwna, ale podziałała, bo kiecka wróciła do swojego rozmiaru.
Innym razem Bobek czekał na mnie z mała niespodzianką.
Zauważyłaś?- zaczął ledwie
weszłam do domu.- Eeee....ale co... dziubku?
No i foch na trzy godziny, bo podłogę
umył.
Umył ją przecudnie, sam rynek a
uliczki to psi wzięli. I na dodatek bez płynu.
No faktycznie- przyznałam- tak
jakoś czyściej......
Na szczęście złośliwość nie leży
w szczerej naturze mojego Bobeczka.
Z czasem wszystko zaczęło iść ku
lepszemu.
Część rzeczy ustaliliśmy jeszcze
między sobą na przykład- jak jedno gotuje, to drugie zmywa. Reszta
wyszła tak jakoś po cichu.
Pralkę włącza ten, kto pierwszy
przychodzi do domu.
Bobek myje podłogi, sprząta sypialnie
i korytarz, wynosi śmieci.
Ja zaś sprzątam kuchnię i łazienkę,
prasuję,pilnuję zakupów.
Na koniec dodam jeszcze jedną radę.
Radę Wisienki.
Pochwała czyni cuda. Krytyka do nich zniechęca.Chwal go za wszystko co robi, a będziesz miała najlepszego chłopa na ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz